wtorek, 20 sierpnia 2013

Sighnaghi – city of love i arbuzowe szaleństwo

Będąc w najbardziej popularnym turystycznie mieście Kachetii zwanym miastem miłości (nie do końca wiadomo czemu, ironicznie mówi się o romantycznej przygodzie prezydenta Saakaszwilego), Sighnaghi, trafiłam na festiwal arbuzów. Impreza ewidentnie przygotowana dla turystów, których tu w lipcowe niedziele nie brakuje. Miejscowa ludność stanowiła może 1/5 ludzi obecnych na głównym placu miasta. Sztucznej atmosfery dodawała jeszcze rycząca z głośników Rihanna. 


Były pokazy rzeźby w arbuzach, można było sobie zrobić zdjęcie ze stosem arbuzów, spróbować owoców lub soku z nich, kupić odpustowe pamiątki. 











Jako, że impreza średnio przypadła mi do gustu, poszłam na spacer po mieście i rzeczą, która rzuciła mi się w oczy były samochody. Jak się domyślam, należą do miejscowych, bo zdecydowanie odróżniają się od taksówek i samochodów wynajmowanych przez turystów. Zdecydowanie dotknięte zębem czasu królują łady, choć zdarzają się też inne marki.










 Obiektywnie trzeba przyznać, że Sighnaghi jest ładnym miastem odrestaurowanym w stylu śródziemnomorskim. W 2007 roku państwo zainwestowało grube pieniądze w jego przebudowę i zamianę w jedną z głównych atrakcji turystycznych Gruzji. I wydaje się, że się udało. Nawet marszrutki na dworcu w Tbilisi mają za szybą napisane ,,Sighnaghi’’ w alfabacie łacińskim, to o czymś świadczy :D 

Widać, że miasto turystyką stoi. Na ulicach rzadko można spotkać kogoś z lokalnych mieszkańców, wszędzie dokoła turyści. Dużo hoteli, kwater do wynajęcia, restauracji.

Główną atrakcją turystyczną miasta są pochodzące z 18 wieku mury obronne wraz z kilkoma wieżami, z których przy ładnej pogodzie rozpościera się piękny widok na okolicę. 






Moje wrażenia? Hmmm…. Po dwumiesięcznym pobycie w Gruzji stwierdzam, że Sighnaghi jest za ładnym i za sztucznym miastem. Absolutnie nie czułam się tam jak w Gruzji, aczkolwiek wpaść na chwilę nie zaszkodzi.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...